Marzena, lat 23, niezbyt ładna. Spotykam ją w Fundacji dla Bezdomnych, gdzie pracuję jako
volunteer-interpreter. Nie ma gdzie się podziać, właśnie straciła dach nad głową, bo jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Pracodawca podziękował jej z tego samego powodu. Przyszła do Fundacji, troszkę przestraszona zapytać, czy przysługują jej jakieś świadczenia na dziecko.
Nic nie wspomniała ojcu dziecka, nikt też o to nie zapytał.
Cóż, okazało się, że Marzena pracowała nielegalnie, poniżej najniższej stawki godzinowej. Nie umiała się upomnieć o swoje prawa, bo nie zna języka. Mieszkanie, a w zasadzie pokój też wynajmowała nielegalnie. Dwie godziny po wyjściu z Fundacji Marzena pojechała do szpitala, urodziła ślicznego chłopczyka.
Spotkałam ją jeszcze raz dwa tygodnie później, kiedy wraz z Szefową Fundacji pojechałyśmy zawieźć jej łóżeczko dla malucha. Znowu wynajmowała pokój nielegalnie. Brudno, zimno, jeden pokój z odrapanymi ścianami. W pokoju szafa i łóżko i zlew. Powiedziała, że nie chce umowy …
Kasia, mniej więcej w wieku Marzeny, mały dzidziuś na ręku. Przyszła do Fundacji, żeby jej pomóc wypełnić dokumenty na zasiłki. Nie ma męża, a o partnerze nie chce nic mówić. Więcej kasy można dostać, gdy się jest samotną matką. Krzyczy na noworodka: “Czego ty jeszcze chcesz bachorze!” Biorę od niej dziecko. Maluch przestaje płakać, przytula się i zasypia. Marina tłumaczy Kasi, że lepiej jest karmić dziecko piersią. Marina i ja wiemy, że Kasia ma partnera.
Bożena dzwoni do mnie w niedzielę wieczorem i płacze w słuchawkę: “Gosia pomóż, Zenka zamknęli, w poniedziałek ma sprawę w Magistrates’ Court (tzw. Sąd Pokoju)”. Tutaj wszelkie przestępstwa znajdują finał w sądzie już na drugi dzień po zatrzymaniu sprawcy, no chyba, że jest weekend, wtedy w poniedziałek. Jadę do sądu w poniedziałek. Bożena wyjaśnia, że od soboty nie miała kontaktu z mężem. O tym, że Zenek został aresztowany dowiedziała się od swojej matki, która zadzwoniła do niej z Polski. Zenek zapomniał numer telefonu do żony.
Proces.
Prokurator – Hindus w turbanie. Oskarża Zenka o wandalizm i znieważenie policji. W sobotę Zenek po kilku piwach wracał z pracy, radiowóz stanął mu na drodze, więc go walnął pięścią. Policjanci się “czepiali” to im powiedział do słuchu. Zenek jest tu już dwa lata, języka co prawda nie zna, ale te słynne międzynarodowe słowa i gesty weszły mu w krew od razu. Pewnie w sobotę skończyłoby się na mandacie, ale Zenek zapomniał, gdzie mieszka. Jego adres, ten sam od dwóch lat, to zbitek obcych słów i cyfr. Cóż, sędziowie pokoju dali mu mandat i pół roku w zawieszeniu. Zenek stracił pracę. Już od dwóch miesięcy nikt nie chce go zatrudnić. Bożena zaczęła sprzątać prywatne mieszkania, z tego się utrzymują. Ola, ich dziewięcioletnia córka, od tego zdarzenia zaczęła chorować.
Patrycja. Ładna, zadbana, dwóch synów (3 i 4 lata). Przychodzi do Fundacji, żeby pomóc jej wypełnić aplikacje na zasiłki. Rozmawiamy, Patrycja nie jest zadowolona, że to ja tłumaczę; poprzednio był ktoś inny, ona wolałaby kogoś innego. Synek Patrycji się zsiusiał. Marina znalazła mu jakieś rzeczy do przebrania. Dzieci znów się bawią koło nas. Marina radzi przetłumaczyć dokumenty przed dołączeniem ich do aplikacji. Proponuję, że ja to zrobię, ale w ramach mojej działalności gospodarczej, ponieważ w Fundacji jestem tylko tłumaczem ustnym. Za inne dodatkowe prace mogę pobierać wynagrodzenie. Patrycja zgadza się i umawiamy się, co do stawki wynagrodzenia – 30GBP za dwa dokumenty (w Polsce byłoby to 6 stron tłumaczenia przysięgłego). Stawka ustalona z Patrycją to prawie darmo, wg cen rynkowych powinnam zawołać za to, co najmniej 70 funtów. W tej chwili przetłumaczenie aktu urodzenia w “Agencji” kosztuje 35GBP. Następnego dnia Patrycja dzwoni do mnie. Umawiamy się, że przywiozę jej przetłumaczone dokumenty następnego dnia do domu, około godziny 10.00. Dlaczego? Trudno się podróżuje z dwójką małych dzieci. Ja też mam dwójkę, to wiem.
Godz. 10.03, Patrycja dzwoni do mnie:
– Umawiałyśmy się na 10 punkt pod kościołem! – krzyczy w słuchawkę.
– Pod jakim kościołem? – zastanawiam się czyżbym się pomyliła? Wysiadam z autobusu 5 minut później. Przystanek jest koło kościoła. Popycham wózek z moim synem w stronę Patrycji. Dzieciaki zaczynają się bawić.
– Czy możesz mi dać fakturę za tłumaczenie? – pyta.
– Oczywiście, podaj mi tylko dane do faktury.
– Wiesz ja sądzę, że nie powinnaś brać ode mnie kasy za te tłumaczenia. Ja nie jestem jakąś bogaczką! – teraz znów krzyczy.
Próbuję tłumaczyć.
– Pracuję jako tłumacz ustny – wolontariusz w Fundacji godzinę w tygodniu. Pozostałe tłumaczenia, jakie wykonuję to moja praca zawodowa.
– Naraziłaś mnie na stratę czasu! Stoję tu i czekam! I marznę! Dzieci mi marzną!
– Umówiłyśmy się, że przywiozę tłumaczenia do twojego domu – nadal próbuję coś tłumaczyć.
– Jako wolontariusz to musisz mi to oddać za darmo!
– Aha, to o to chodzi, nie chcesz mi zapłacić? – pytam.
– Nie mam najmniejszego zamiaru!
Zabrałam tłumaczenia.
Oddałam oryginały dokumentów.
Odeszłam ….
I rozpłakałam się…
Patrycja wydawała się taką miłą osobą…
Jak mogłam się tak pomylić?
CDN